*** Z perspektywy Vanessy
Był piękny i słoneczny majowy dzień. Grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Moja ręką zakrywała twarz, przed dostającym się z zasłony słońcem. Nogi same garnęły się do ruchu. Czułam się lekko ja piórko, może dla tego, że nim byłam. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ochoczo weszłam z łóżka, ale tylko na chwilę. Zerknęłam na zegarek. Godzina 5.00 mówiła sama za siebie. W porządku, znowu zeszłam w posłania. Pomyślałam, że będę trochę do przodu. Miałam na ten dzień dużo planów. Nie przytłaczało mnie to, a wręcz przeciwnie. Po pierwsze wycieczka do galerii, po prezent dla Charlotte. Zastanawiałam się całą noc co mogę kupić. Mój mózg wypełniała kompletna pustka. Urodziny obchodziła już za tydzień. Musiałam o tym porozmawiać z dziewczynami, może się wspólnie zrzucimy na coś fajnego. Ale co? Nie miałam do tego głowy. Po drugie wybierałam się dziś do lasu. Był śliczny dzień, idealna okazja do zdjęć. Interesowało mnie to, sprawiało mi radość. Weszłam do łazienki. Nie chciałam robić makijażu, jak zwykle. Właściwie nie ruszałam się bez niego. Dzisiaj był dla mnie zbędny, nawet uciążliwy. Ubrałam się w coś wygodnego, a zarazem stylowego. Mam na myśli moją wygodną sukienkę. Sięgała do kolan, była koloru zielonego, morskiego. Usiadłam przy stole, trzymając na nim nogi. Chciałam coś zjeść. Musli odpada. Zajrzałam do lodówki, była pełna. Moim oczom ukazała się mleczna czekolada z truskawkowym nadzieniem. Naomi na pewno za ten wybór by mnie nie pochwaliła, ale co tam. Jadłam w cichy. Całkiem sama. Nie lubiłam tego. Włączyłam telewizor, przełączając kanały. Była 6.00. Galeria czynna była od 9.00, więc postanowiłam o 8.00 wyjść z domu.-Witam porannego ptaszka- Naomi uśmiechnęła się, łącząc to z wyrazami uznania dla mnie.
- Bardzo śmieszne- powiedziałam z sarkazmem, ale nie niegrzecznie.
*** Z perspektywy Rose
Postanowiłam zrobić sobie krótki spacer. 30 minut w parku. Było dosyć wcześnie, dla mnie świetnie. Nie było tam dużo osób, a właśnie o to mi chodziło. Przedtem zrobiłam sobie gorącą kąpiel w wannie. Tego trzeba mi było. Czułam się cudownie. Jak chyba nigdy. Wyszłam i zaczęłam iść. Tak po prostu. Byłam w dobrym humorze. Jeżeli można tak powiedzieć, byłam z tego szczęśliwa, że mam dobry humor. W pewnym sensie to powiększało moją radość. W jednym momencie straciłam kontrolę nad tym, co się dzieje. Wydaje mi się, że straciłam przytomność.-Najmocniej Cię przepraszam- powiedział rozżalony głos.
- Co się stało?- zapytałam pół przytomna.
- Upadłaś, dzięki Rocky. To mój pies, przepraszam za niego. Coś Cię boli?
- Nie, w porządku.-znowu kłamałam. Tak jak gdy Lily rozlała sok wprost pod moje nogi. Bolało mnie bardzo. Ja to miałam szczęście. Raz sok, teraz pies.
Dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić całe zdarzenie. Działo się to tak szybko, w rzeczywistości minęło około 15 minut.
- Jestem Dean- przedstawił się.
- Ja.... ja Rose. Przepraszam, zdaję się, że jestem trochę oszołomiona.
- No tak.- uśmiechnął się. Ja też to odwzajemniłam.
Wyglądał całkiem niezle, to trzeba przyznać. Lecz w tamtym momencie średnio mnie to interesowało. Chciałam się podnieść, mimo bólu. Nie wiedziałam co mam mówić, a więc nic nie mówiłam. On wreszcie powiedział:
-Moglibyśmy wymienić się telefonami?
- No jasne.
Podał mi telefon, a ja wpisałam mu swoje 9 magicznych cyferek. On zrobił to samo. Pózniej każdy rozszedł się w swoją stronę. Byłam zmieszana, ale fajnie że miałam jego numer. To był taki rewanż. Po 10 minutach byłam w domu. Sięgnęłam po wczorajsze gofry i włączyłam komputer. Należał mi się odpoczynek. Moja głowa była obolała, to mnie martwiło.
*** Z perspektywy Charlie
Rano zadzwoniła dom mnie Carmen, co mnie zdziwiło. Chciała się ze mną spotkać, nie wiadomo czemu. Musiałam się trochę pośpieszyć. Zaprosiła mnie do swojego domu. Nigdy tego nie robiła, chyba miała wyjątkowy powód. Nie miałam czasu o tym myśleć. Skierowałam się do swojego samochodu. Poszłabym pieszo, ale to było dość daleko. Minęłam Rosalie i wyszłam. Po drodze musiałam podjechać do sklepu, albo lepiej- do restauracji. Miałam dwie przeszkody: czas i pieniądze. Potajemnie myślałam, że Carmen mnie czymś poczęstuje. Nie mogłam trafić do jej domu. Gdy wreszcie to zrobiłam i zaparkowałam auto, nie mogłam znaleść klatki. Oh, zrobiło mi się blado. To było 10 piętro, ale w sumie lubiłam jezdzić windą. Wcisnęłam przycisk i czekałam. Nic. Po chwili zauważyłam małą karteczkę na drzwiach z napisem ''Nieczynne''. Ekstra.***
-Witaj- sapnęłam na kilka tchów.
- Dzień dobry Charlotte. Musimy porozmawiać.
- Już się boję- szczere się przestraszyłam.
Wchodząc do środka poczułam znany mi zapach perfum. Kojarzyły mi się z czymś lub raczej kimś przyjemnym, nie mogłam sobie przypomnieć.
- Chciałam porozmawiać o twoich rodzicach.
- Co tu dużo mówić, są w Los Angeles.
- Tak, zresztą tak samo jak moi.
- O czym chciałaś konkretnie rozmawiać?
- Oni tu wracają, do Londynu. Kontaktowali się ze mną.
- Co!!!- krzyknęłam na cały full. Zatkało mnie.
*** Z perspektywy Naomi
Chciałam od tego odpocząć, od Zayna. Miałam go dość. Chciałam gdzieś pójść, ale nie sama. Charlie nie było, Vanessy tak samo, Rosa siedziała na kanapie, przeglądając strony internetowe. Miałam niezmierną ochotę pójść do kina, albo na kręgle. Gdziekolwiek. Zeszłam na dół i zaczęłam rozmowę:- Rosalie, chcę się gdzieś wybrać. Do kina?
- Odpada. Strasznie boli mnie głowa, może jutro?
- Rozumiem. Chyba wyskoczę sama.
Aha, zostałam sama. Rosa również odpadła. Cóż. Zaczęłam przeglądać telefon,zacięłam się na Eleanor. Zadzwoniłam do niej, i zwyczajnie się umówiłam. Tak jak kumpela z kumpelą. Eleanor była moją koleżanką, bardzo ją lubiłam. Na 16.00 miałam być pod kinem.
***
-Cześć- powiedziała tak radośnie, że wydawało mi się, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
- Hej, dawno się nie widziałyśmy.
Resztę dnia spędziłam nieustannie się śmiejąc. Potrzebowałam tego, luzu. El właśnie to mi dawała. Czułam się przy niej dobrze, była dla mnie ważna. Jako koleżanka.
Podoba wam się ? Kolejny tak najszybciej